w tym miejscu jest wieczór. ciepły
i wilgotny. leżymy razem - ja i natura.
chyba tylko dla towarzystwa
ale w ograniczonym sensie, bo natura
nie próżnuje, zaczyna wyrywać mi żebra.
po pierwszym - słucham;
masz dziwny i niestabilny zmysł.
z nienaturalnych przyczyn, jesteś
ślepcem karmionym z ręki.
zanim będziesz mógł o czymś świadczyć,
zaczniesz się buntować - że nadaremnie
i szaro otwierasz usta, że bez tego co słucha
nie staniesz się wieloręki i mnogi.
poza tym, brakuje ci jednej kości.
planowanego cudu, który pominie cię
i sprawi byś stracił się z oczu.
wróć w wąską, białą linię wschodu
do naturalnego początku.
po nim nie będzie następnych
a reszta kości - zmięknie do południa
i ułoży się miedzy słowa bez znaczenia.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz